Pojawia się na tym forum sporo opinii na temat kiepskiej gry aktorskiej tytułowego bohatera. Ja natomiast mam wrażenie, a właściwie po obejrzeniu całego sezonu wręcz pewność, że to nie Jeremy Piven ma problemy z odgrywaniem roli pana Selfridge, tylko pan Selfridge ma problemy z odgrywaniem roli wiecznie zadowolonego z siebie, nie zważającego na porażki i wciąż przepełnionego optymizmem Amerykanina.
Czy ktoś kto obejrzał serial do końca ma podobne zdanie? Ciekawa jestem czy coś sobie uroiłam czy jednak jest coś na rzeczy :)
Masz rację.
Myślę też, że taki był zamysł - pokazać nie tylko inny akcent, ale także swobodę zachowania, operowania słowem, sloganami i tego amerykańskiego optymizmu jako kontrast dla angielskiej powściągliwości, pewnych skostniałych zasad i zachowań.
Ale czasem właśnie ta maska zadowolonego Selfridge'a opadała pokazując go jako człowieka, który też może być smutny, mieć gorszy dzień czy po prostu być na kogoś zdenerwowany.
Dla mnie -bardzo dobrze zagrana postać.