Niektórzy pisarze latami czekają na film lub serial na podstawie swojego dzieła, a inni jak Blanka Lipińska czy John Green mają to od zaraz. Szczepan Twardoch wreszcie może się cieszyć z współtworzonego projektu oraz ponownej sprzedaży "Króla". Serial nie pozbędzie się oczywiście nierozerwalnych błędów scenograficznych, ale na to można przymknąć oko. Momentami mocno przeszkadza zbyt mała ilość statystów w tętnącym zgiełkiem mieście, ale to i tak chyba w tej chwili najdroższy polski serial. Produkcja prezentuje się solidnie, klimatem przypominając "Babilon Berlin" czy "Zakazane Imperium". Choć nie czytałem powieści to wiem, że akcja jej odpowiadająca nie przypada na pilot ekranizacji, zatem pewne wątki rozwinięto. Fani pierwowzoru z pewnością mieli duże oczekiwania i jak na razie zdania są podzielone. Jedno jest pewne, że ta historia to kamień milowy wśród nowej nawałnicy polskich seriali na podstawie literatury. Pierwszy odcinek napotyka niestety sporo dłużyzn, jednak rzadko kiedy w polskim serialu czuje się integralność każdej z postaci i szansę na efektowne wykorzystanie każdego członka obsady. Będę trzymać kroku "Królowi" już nieco poznając prozę Twardocha i śledząc serial. Doceniam szczególnie czterominutowe ujęcie otwierające, aczkolwiek nadal dużo bardziej czekam na przeniesienie na ekran "Morfiny". Gdzie jest moje ukochane przedniojęzykowe "l" oraz nieme "i", występujące tutaj tylko w przypadku jednego bohatera? Dodam, że zawarta w produkcji muzyka Atanasa Valkova momentami przypomina rozedgraną pop-syntezę tego jak kojarzymy Erica Satie i Chopina.