Film zimny tak jak zimną suką jest jego bohaterka. A miało być tak pięknie... To jeden z tych filmów, o których bardzo ciężko pisać, nie chcać zdradzać nic z fabuły. Wspomnę o samym zarysie początku, bo ten bardzo ciekawy, może kogoś zachęci. Maria hajta się z hitlerowskim żołnierzem pod koniec II Wojny Światowej. Jej małżeństwo trwa jeden dzień i jedną noc, oto bowiem mąż jej wysłany zostaje na front wschodni. Wojna się kończy, męża nie ma, a Maria z rodzinką głoduje.
Bardzo ironicznie Fassbinder podchodzi tu do miłości bohaterki i jej powstania z prawie że dna. Pewnie największym plusem jest to, że jej historia to jedna wielka alegoria. Ale o podnoszeniu się z upadku Niemiec i portretowaniu tego poprzez historię pani Braun można przeczytać w chyba każdym tekscie poświęconym twórczości Fassbindera. Wspomnę może więc tylko o tym jeszcze, że ciekawie jest tu zaserwowana krytyka kapitalizmu.
Co mnie znowu (po "Chińskiej ruletce") zabolało, to brak wiarygodności i pewna naiwność tu i ówdzie. Także to, że w drugiej połowie tempo filmu zwalnia i robi nam się rzecz stricte obyczajowa, a to nie w moim guście jednak.
Warto obejrzeć przede wszystkim dla dwóch scen - pierwszej i ostatniej. Miazga, powiadam wam:) No i znowu świetne zdjęcia.