Zdecydowanie nie mogę odmówić temu filmowi wartości artystycznej. Pod względem technicznym jest przełomem w polskim kinie, a stworzenie wirtualnego świata jako integralnego elementu fabuły,
Zdecydowanie nie mogę odmówić temu filmowi wartości artystycznej. Pod względem technicznym jest przełomem w polskim kinie, a stworzenie wirtualnego świata jako integralnego elementu fabuły, wyszło filmowi tylko na dobre. Jan Komasa dał się poznać jako zdolny, ambitny i pomysłowy reżyser młodego pokolenia, który "Salą samobójców", ewidentnie pokazał drzemiący w nim potencjał. Jednakowoż muszę skonstatować: ochy i achy, które spływają zewsząd na ten film są niczym niepoparte. Fakt ten mogę wytłumaczyć tylko w jeden sposób: wśród zewsząd zalewającego nas potoku komedii romantycznych "Sala samobójców" jawi się jako nowy szlagier, odcinający się od komediowego, mainstreamowego badziewia, serwowanego nam notorycznie w kinach. Jednak do rzeczy.
Wchodzący w dorosłe życie Dominik (w tej roli doskonały Jakub Gierszał) ma wszystko czego mu potrzeba: kolegów, pieniądze, dziewczynę, ipoda, słowem: brak mu tylko ciuchów od Zegny. Gdy w poszukiwaniu samego siebie, własnej seksualności, pragnień, uczuć Dominik zatraca się w świecie własnych problemów, "z pomocą" przychodzi mu Sylwia (nieco sztuczna, acz wzbudzająca pozytywne odczucia Roma Gąsiorowska). Chłopak szybko poznaje nieznaną jej osobę, w świecie wirtualnej rzeczywistości, odnajduje ukojenie dla własnych problemów.
Film niewątpliwie miał potencjał, jednak jedynymi słowami, jakie przychodzą mi na myśl, aby uzasadnić jego zmarnowanie, są po prostu abstrakcyjność i sztuczność fabuły. Nijak nie mogę, tak jak to proponuje większość promotorów tego filmu, identyfikować się z główną postacią, mimo iż jest ona w moim wieku. Jego problemy są wydumane, mało przejmujące i jakby tego było mało, wcale nie wzbudzają współczucia, tylko uśmiech politowania dla egocentryzmu ich nosiciela. Prymitywne teksty dzieciaków w szkole, 20 "lajków" pod tekstem "spermojudo" na "fejsiku", czy utracona dziewczyna... Panie Komasa, proszę, miej pan szacunek dla widza, to nie są autentyczne problemy, tylko problemy rozpieszczonego bachora, który z najmniejszym problemem życiowym nie daje sobie rady. I tutaj bym się raczej doszukiwał wartości w tym filmie, w przestrodze dla wszystkich rodziców, którzy otaczają własne dzieci parasolem ochronnym, chroniąc je przed okrucieństwami świata, zapominając o tym, że człowiek uczy się na własnych błędach i przede wszystkim sam!
Trochę słów o samej technicznej stronie filmu: nie mogę jej wiele zarzucić. Mając na uwadze budżet filmu, techniczne warunki polskiego kina (nieco skromniejsze niż w "Avatarze" Jamesa Camerona) można śmiało powiedzieć, że twórcy efektów specjalnych odwalili kawał dobrej roboty. Gra aktorska jest na pewno wyróżniającym się elementem filmu. Gierszał kradnie praktycznie każdą scenę w filmie, w której się pojawia. Interesująca jest postać Agaty Santorskiej - matki Dominika, Agata Kulesza po sukcesie "Róży" jest na pewno na fali wznoszącej, a kolejna znakomita rola w "Sali..." jest tego znakomitym dowodem. Muzyka nie powala, aczkolwiek soundtrack jest lekki, piosenki dobrze wpasowują się w charakter całości i dodają filmowi młodzieżowego klimatu.
Reasumując, dałbym filmowi ocenę na poziomie 7/10, ale jest jeden szczegół, o którym muszę wspomnieć, a który świadczy o tak skrajnej ignorancji twórców filmu, że nie mogę mieć litości. Rozumiem, można muzyki klasycznej nie słuchać, ale umieszczenie jej w filmie, po pierwsze - wymaga znalezienia dobrego wykonawcy (myślę, że zatrudnienie pianisty pokroju Wojciecha Olejniczaka nie kosztowałoby wiele i utonęłoby w kosztach), a po drugie - poprawnego zapisania nazwy utworu. "Fryderyk Chopin Mazurek A-mol" - to dokładny cytat z końcowych napisów, dla ludzi nieobytych z zasadami pisowni i niezaznajomionych w temacie poprawnie jest: Fryderyk Chopin - Mazurek a-moll op 17 no 4. Czyli ocena końcowa leci o jeden w dół, za skrajną ignorancję twórców.