Recenzja filmu

Hiroszima, moja miłość (1959)
Alain Resnais
Emmanuelle Riva
Eiji Okada

Uwolnienie z traumy

"Hiroszima, moja miłość", dzieło Alaina Resnais, po pięćdziesięciu latach od nakręcenia wciąż wydaje się filmem świeżym, zaskakującym, odważnym oraz niezmiennie inspirującym. Współczesny widz bez
"Hiroszima, moja miłość", dzieło Alaina Resnais, po pięćdziesięciu latach od nakręcenia wciąż wydaje się filmem świeżym, zaskakującym, odważnym oraz niezmiennie inspirującym. Współczesny widz bez problemu zorientuje się, iż bez niego zapewne nie rozwinąłby się unikatowy styl Wong-Kar Waia. Opowieść o miłości trudnej, zaskakującej obydwie strony i niemożliwej do spełnienia, przywodzi na myśl nakręconych przez azjatyckiego twórcę kilkadziesiąt lat później "Spragnionych miłości". Jednak, o ile Kar-Wai spotkanie mężczyzny i kobiety wykorzystał raczej do zobrazowania po raz kolejny swych ulubionych motywów - samotności, potrzeby bliskości , niespełnienia, o tyle "Hiroszima, moja miłość" wydaje się dziełem nieco głębszym. Lui jest japońskim architektem, Elle zaś francuską aktorką. Scenerię zdarzeń stanowi tytułowa Hiroszima - miejsce jednej z największych tragedii w historii ludzkości, oraz jednych z najbardziej bolesnych rozdziałów na kartach II wojny światowej. On mieszka tu z żoną, z którą jest "bardzo szczęśliwy". Ona zaś przyjechała, aby zagrać rolę pielęgniarki w kręconym w Hiroszimie francuskim filmie. Ten pobieżny opis zdaje się nie zapowiadać niczego nadzwyczajnego. Wybór miejsca akcji okazuje się jednak nieprzypadkowy. Nie stanowi ono bowiem w żadnym wypadku jedynie egzotycznego tła, pustej dekoracji dla romansu. Miasto jest jednym z bohaterów filmu (stąd też tytuł, który nie jest jedynie poetycką metaforą), a wydarzenia z czasów II wojny odgrywają kluczowe znaczenie. Zresztą, już od początkowych ujęć widz zdaje sobie sprawę, że film tuzinkowym w żadnym wypadku nie będzie. Stanowią one bowiem kanonadę przeróżnych obrazów - szpitala w Hiroszimie, muzeum w Hiroszimi, oraz przerażających ujęć archiwalnych przedstawiających ofiary bombardowania - przeplatane intrygującym dialogiem bohaterów, których oglądamy zresztą w dość nietypowy sposób. Zaskakujący montaż w połączeniu z oryginalną, pozornie mało odpowiednią muzyką robi ogromne wrażenie. Nowa Fala co się zowie! Później nawet nieco żałowałem, iż reżyser zrezygnował z tak oryginalnych i zapadających w pamięć kolaży i poprowadził akcje w sposób bardziej konwencjonalny. Oczywiście, "bardziej" nie znaczy konwencjonalny do cna. Historia bowiem opuszcza tytułowe miasto. W ujęciach  retrospektywnych przenosimy się do francuskiej miejscowości Nevers, gdzie kilkanaście la temu rozegrały się traumatyczne wydarzenia w życiu Elle. Hiroszima i Nevers. Lui i Elle. On i Ona. Pamięć i zapomnienie. Miłość i Tragedia. Na tych biegunach Resnais rozegrał swoja opowieść. Spotkanie dwójki bohaterów i wzajemne sobą zauroczenie staję się przyczynkiem do opowieści o tragedii. To ona wydaje mi się sednem filmu. Uważam, iż największym jego osiągnięciem jest pokazanie, skontrastowanie, a w rezultacie postawienie znaku równości pomiędzy Hiroszimą i Nevers (oraz zapewne każdym innym małym i większym ludzkim nieszczęściem rzutującym na całe dalsze życie).  Twierdzić można bowiem, że wydarzenia, które miały tam miejsce, były podobną traumą dla bohaterki dramatu, jak spuszczenie bomby na Hiroszimę stanowiło traumę dla jej mieszkańców. Poprzez ten znak równości - dość śmiały i niemalże prowokacyjny - Resnais zdaje się mówić, że wszystkie tragedie są sobie równe, ponieważ mają wpływ na życie dotkniętych nią osób. Niezależnie od tego, czy wiedzą o niej miliony, czy tylko kilka osób; i czy dotyka jedną osobę, czy tysiące. Reżyser idzie jednak jeszcze dalej, chcąc jakby odpowiedzieć na pytanie:  jak należy sobie z tragedią radzić? Elle, niemalże zaskakując samą siebie, zaczyna opowiadać swojemu kochankowi o wydarzeniach z Nevers. Wcześniej nigdy tego nie robiła. Nawet jej mąż o niczym nie wie. Jej wyznania zajmują dużą część filmu, jednak nowofalowy temperament nie zawodzi Resnais po raz kolejny. Rezygnuje on z suchego monologu, przez co oglądamy je nie tylko bez znużenia, a wręcz z rosnącym zainteresowaniem. Uzewnętrznianie się bohaterki mówi o potrzebie oswojenia się z traumą i stawianiu jej czoła. Nie poprzez zapominanie (co zdaje się bohaterka dotychczas miała w zwyczaju robić), ale dzielenie się z innymi, mówienie o niej i nie tyle roztrząsanie, co zwykłe oswajanie. Nie należy odcinać się od przeszłości i starać się zapomnieć, a wręcz przeciwnie - zachować pamięć i  w jakiś sposób się z nią uporać. Taką samą potrzebę odczuwa zaś świat w kontekście tragedii Hiroszimy. Widzimy bowiem, iż kręcony jest film o wydarzeniach, jakie miały w niej miejsce, powstaje muzeum, świat nie chce o niej zapomnieć. Po raz kolejny więc, reżyser stawia tutaj dość ryzykownie znak równości.   Bardzo ładne wyznanie "Jesteś moim Nevers. Jesteś moją Hiroszimą" zrozumiałem z kolei jako dowód na - prostacko mówiąc - przywiązanie jednostki do danego miejsca. Zarówno wydarzenia w Hiroszimie wpłynęły na całą resztę życia i w jakiś sposób ukształtowały osobowość Lui (oraz setki innych ludzi), zaś wydarzenia w Nevers ukształtowały i pozostawiły ślad na reszcie życia Elle. Ponieważ byli wówczas bardzo młodzi, można by rzec, że obydwoje w jakiś sposób narodzili się wówczas po raz kolejny. Zmieniła się ich samoświadomość. I tak, jak japoński kochanek nigdy nie zrozumie Nevers nad Loarą, tak jak jego francuska kochanka; tak samo ona nigdy nie zrozumie Hiroszimy, tak jak on ją rozumie (czego w pewnym sensie dowodzą pierwsze, bardzo piękne sceny, gdy  Japończyk co chwilę mówi, że ona nic nie widziała w Hiroszimie). Są oni - chcąc nie chcąc - przywiązani do tych miejsc raz na zawsze, zapuścili tam już korzenie, których wyrwanie może być nie wykonalne. Hiroszima i Nevers pozostawią na ich egzystencji niezatarty ślad. Film mówi więc o radzeniu sobie z tragedią w skali mikro i makro. Poza tym, opowiada oczywiście o płomiennym uczuciu, jakie połączyło Japończyka i Francuzkę, które z niewinnego, błahego romansu przeradza się niespodziewanie w coś znacznie większego. Dlaczego? Moim zdaniem właśnie dlatego, że Elle wreszcie mogła wyswobodzić się z traumy, okazało się możliwym oswojenie się ze złymi wspomnieniami, które zapewne do tej pory nieustannie w sobie tłumiła. Film niesie więc przesłanie głęboko humanitarne, mówi, jak ważne jest porozumie z drugim człowiekiem. W konwencji egzotycznego romansu humanitaryzm przybiera jednak odcień głęboko fatalistyczny. Z drugiej strony jednak można się zastanowić, czy w innych okolicznościach, uzewnętrznienie się byłoby możliwe? Film zmusza bowiem do wielu rozmyślań, wykraczających daleko poza moje refleksje zawarte w niniejszej recenzji. Dlatego też trzeba go zobaczyć. Jeśli uważacie, że dzieło sprzed kilkudziesięciu lat może być jedynie ramotą, po obejrzeniu "Hiroszimy, mojej miłości" niechybnie zmienicie zdanie. Ten film jest ciągle żywy i ciągle zmusza do myślenia.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film Alana Resnaisa z 1959 r. to klasyk w temacie Francuskiej Nowej Fali. Zadziwiał współczesnych mu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones