Rozpoczął się ostatni weekend
19. Millennium Docs Against Gravity. Jeszcze tylko do niedzieli istnieje możliwość zobaczenia na
mdag.pl najlepszych dokumentów z całego świata. Na zakończenie festiwalu obejrzeliśmy wyreżyserowany przez
Jennifer Peedom film "
Rzeka", w którym pełniący rolę narratora
Willem Dafoe opowiada o nieuchwytnej sile pędzącej rzecznym korytem wody. "
Rzekę" recenzuje Gabriel Krawczyk.
Daj się porwać!
(recenzja filmu "
Rzeka", reż.
Jennifer Peedom)
Rzeka rzece nierówna i dwa razy do tej samej wejść się nie da? A jednak, pozbawiona nazwy i jednego koryta tytułowa bohaterka audiowizualnego eseju
Jennifer Peedom zdaje się uosabiać wszystkie rzeki świata. Jest jak pramatka, która patrzy z góry na wszystkie swoje dzieci: i na te dumnie udające morza i na skromne strumyczki, na te zniewolone przez człowieka i te prujące w dół z dziką energią, te sunące po niebie i te powoli skapujące z lodowców. Tytułowa "
Rzeka" jest nieuchwytną siłą, przyrodniczym, kulturowym i religijnym zjawiskiem, wielokształtną ekologiczną ideą i arcymetaforą (natury, czasu, istnienia i bóg wie czego jeszcze). Bez niej wszelkie życie i wszelka opowieść nie mogą zaistnieć. Bez rzeki nie ma i nas.
Świadoma łatwej do zbanalizowania, choć głębokiej, prawdy o nierozerwalnym sojuszu homo sapiens z rzeką, australijska reżyserka snuje nie tyle opowieść na zadany temat, co kontempluje temat rzekę. Składa jej hołd, celebruje jej urodę i twórczy potencjał, chcąc przywrócić należne jej miejsce w hierarchii ludzkich trosk i zainteresowań. Rezygnuje z gadających głów i dokumentalnych konwencji, które promują fakty, zamiast tego wraz z kilkuosobową ekipą operatorów i fotografów przyrody zwiedza 39 krajów i 6 kontynentów, chwyta za drony, wsiada do helikopterów, wspina się wysoko nad horyzonty i spogląda na rzeczne rozwidlenia okiem satelity. Mieszanka uchwyconych na ekranie tekstur, sił, prędkości i niedostrzegalnie przenikających się skali przypomina o naturze jako abstrakcyjnej artystce, a rozmaitość operatorskich metod podkreśla nieprzewidywalność rzecznego zjawiska. Sensacyjne podniecenie nie wyklucza tu trwogi z jednej i estetycznego bezdechu z drugiej strony.
Ktoś może oskarżyć
Peedom o efektowną estetyzację i podbijanie syndromu Stendhala i ten ktoś będzie miał rację. Gdy z głośników słychać Bachów, Vivaldich i innych Mahlerów, szare komórki może drażnić pewien paradoks. Czyżby bez towarzystwa wysokiej zachodniej kultury nobilitacja tego, co pierwotne i przedkulturowe, była skazana na klęskę? W muzycznych wyborach filmowców jest jakiś rodzaj lenistwa, lecz jest w tym i temat: dla widza o zachodniej wrażliwości (w tym i dla mnie) tego typu kulturowa "kolonizacja" powrotu do natury okazuje się pieruńsko skuteczna. Grająca specjalnie dla nas Australijska Orkiestra Kameralna potrafi zahipnotyzować. Choć chrapliwa a czuła narracja
Willema Dafoe (według przystępnego scenariusza
Roberta Macfarlane’a) zbliża się do granicy kiczu, w moim przekonaniu tej granicy nie przekracza.
Całą recenzję Gabriela Krawczyka przeczytacie TUTAJ.